Historia o tym jak prawie zostałem aktorem w Indonezji
Przypomniała mi się historia o tym jak kiedyś wystartowałem w castingu filmowym w Dżakarcie. Było to w 2016 roku, a do dziś skręca mnie z zażenowania na myśl, co ja wtedy miałem w głowie.
Gorące, indonezyjskie lato 2016 roku. Wynajmowałem wtedy bardzo mały, skromny domek na przedmieściach Dżakarty. Za łóżko robił mi materac leżący bezpośrednio na wyłożonej płytkami podłodze, a w rogu pomieszczenia leniwie chodził wysłużony wiatrak. Oprócz tego była mała lodówka, szafa i skuter który na noc wprowadzałem do domu i parkowałem obok materaca żeby nikt mi go nie ukradł. To był mój cały, skromny dobytek.
W takich oto warunkach, serfując po internecie, na jednej z fejsbukowych grup poświęconej expatom w Dżakarcie trafiłem na tajemnicze ogłoszenie studia filmowego, które poszukiwało „białych aktorów” do filmu. Z braku lepszych perspektyw i z chęci przeniesienia się do lepszego domu od razu zapaliły mi się dolary w oczach. Już widziałem siebie na czerwonym dywanie jak odbieram statuetki dla najlepszego aktora. W ogłoszeniu był podany numer Whatsapp na który niezwłocznie napisałem i po paru minutach dostałem odpowiedź z informacją o tym gdzie i kiedy mam się stawić na przesłuchanie. Kariera aktora była niemal na wyciągnięcie ręki.
Kilka dni później udałem się w wyznaczone miejsce. Przesłuchanie odbywało się w wielkiej willi w samym centrum Dżakarty w dzielnicy Kuningan, która uchodzi za najbardziej luksusowy obszar w stolicy Indonezji, tutaj swoje siedziby ma wiele ambasad, najdroższych hoteli oraz tu mieszczą się dwa najbardziej luksusowe centra handlowe. Splendoru dopełaniał fakt, że cała ta willa była po sufit zastawiona sprzętem filmowym. Dosłownie ciężko było się w środku poruszać, bo wszędzie stały kamery, mikrofony, lampy, statywy, walały się kable, rekwizyty i tajemnicze, metalowe skrzynie. Nie było żadnych wątpliwości, że trafiłem we właściwe miejsce.
Samo przesłuchanie nie wyglądało tak jak sobie wyobrażałem. Oprócz mnie na castingu były jeszcze jakieś dwie Indonezyjki. Nie licząc kilku osób z ekipy które kręciły się wewnątrz to w środku nie było nikogo więcej. Na wejściu podszedł do mnie młody chłopak z ekipy i wręczył mi liczący około ośmiu kartek scenariusz w języku angielskim w którym mazakiem były zakreślone kwestie którym mam się nauczyć. Potem kazał mi usiąść na taborecie w rogu i powiedział, że mam 30 minut na zapamiętanie tego tekstu. Nie powiem – trochę się przeraziłem, bo wkucie z marszu ośmiu kartek to ciężka sprawa ale czego się nie robi dla kariery aktora. Potem okazało się, że tych kartek było więcej niż osiem ale o tym za chwilę. Tekst był dialogiem grupy studentów, a ja miałem grać chłopaka który wyśmiewa koleżankę za noszenie hijabu, scenariusz był drętwy niczym pisany na jasełka w gimnazjum a nie do filmu, pozatym był pełen literówek i błędów gramatycznych typu „You is stupid!”. You is… błąd na poziomie szkoły podstawowej… Pamiętam, że kiedy wkuwałem ten tekst to do pomieszczenia wszedł starszy facet z wąsem któremu wszyscy z obsługi kłaniali się w pas i całowali w rękę. Domyśliłem się, że to musi być jakaś ważna szycha w lokalnym środowisku filmowym. Bałem się, że może to on będzie mnie przesłuchiwać, tak się jednak na szczęście nie stało.
Po 30 minutach młody chłopak wrócił i zapytał czy jestem gotowy. Po tym jak odpowiedziałem twierdząco kazał mi iść za nim. Przeszliśmy cały dom lawirując między sprzętem filmowym, minęliśmy kuchnię zastawioną brudnymi talerzami i kubkami po kawie, a potem wąskimi schodkami weszliśmy na poddasze do bardzo małego pomieszczenia wyłożonego dźwiękoszczelnymi matami. Nie było tam żadnych okien, w środku panował zaduch i półmrok, a jednym wyposażeniem była kamera stojąca na statywie i dwie lampy studyjne. Ja miałem recytować swoje kwestie z pamięci, a on z kartki czytał wypowiedzi innych bohaterów i tak prowadziliśmy dialog który był nagrywany kamerą.
Już na początku pojawił się pierwszy zgrzyt. Pamiętacie jak mówiłem, że kartek było więcej niż osiem? Ze stresu tak się spociłem, że parę kartek mi się skleiło od potu przez co nie nauczyłem się kilku ważnych kwestii. Gość miał naprawdę niezadowoloną minę… A potem było jeszcze gorzej. Stałem jak kołek patrząc w podłogę i recytując wyuczone fragmenty scenariusza, a Indonezyjczyk bez przerwy mnie musztrował krzycząc „głośniej!”, „GŁOŚNIEJ!”, „POWTÓRZ!”, NIE WYRAŹNIE POWIEDZIAŁEŚ!”, „JESZCZE RAZ!”, „PATRZ W KAMERĘ!”, „NIE TA KWESTIA!”, „POMYLIŁEŚ SIĘ!”. Jednym słowem katastrofa. Na końcu powiedział coś w stylu „koniec, możesz iść”. Nie że „zadzwonimy” czy coś w tym stylu tylko zwyczajne „możesz iść” wyraźnie dając mi do zrozumienia, co sądzi o mojej grze aktorskiej…
Do dziś się zastanawiam po co ja tam w sumie poszedłem, bo aktor ze mnie marny, a poczucia zażenowania nadal nie mogę rozchodzić. Jednak patrząc z perspektywy czasu to nie żałuję, to było fajne doświadczenie, ilu z was może się pochwalić uczestnictwem do castingu filmowego w Azji? Doświadczenie na pewno unikalne chociaż drugi raz bym tego nie zrobił.
_____________
Zobacz też:
Indonezyjskie gwiazdy polskiego pochodzenia
Na planie indonezyjskiej telenoweli